Aleks
„Mój ojciec jest alkoholikiem. W domu, odkąd pamiętam, były awantury. Podczas jednej z nich, gdy miałam 17 lat, usłyszałam przypadkiem, że mama dokonała aborcji (najprawdopodobniej miałam mieć rok młodszego brata). Zmusiła ją do niej jej własna matka. Mój stosunek do mamy się zmienił. W jednej chwili zrozumiałam, dlaczego zawsze czułam się przygnębiona, nie mając ku temu wyraźnego powodu.”
Czułam się przede wszystkim nie na swoim miejscu, tak jakby nie powinno mnie być na tym świecie.
Niedługo po aborcji mama znów zaszła w ciążę, tym razem z moją siostrą. Przy porodzie doszło do komplikacji – siostra urodziła się bez oznak życia. Była długo reanimowana, ale wskutek niedotlenienia mózgu doszło do jego porażenia i siostra stała się niepełnosprawna. Mama kiedyś powiedziała, że to jakie ma życie, to kara.
Po latach poznałam mojego męża i gdzieś odłożyłam na bok w głowie to, co się stało. Zaszłam w ciążę z pierwszym synem. Cały jej przebieg był ciężki, doskwierały mi wszystkie uciążliwe objawy tego stanu. W trakcie porodu również wystąpiły trudności, mały nie mógł się urodzić. Po kilkunastu godzinach zaczęło spadać tętno dziecka i moje. Zagrożenie życia nas obojga. Szybko zdecydowano o vacuum, dokładnie jak u mojej mamy. Pamiętam, że błagałam wtedy Boga, żeby tylko synek przeżył i był zdrowy. Nie obchodziło mnie, czy ja przeżyję, czy nie. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i mój syn jest teraz zdrowym 11-latkiem.
Cztery lata później zmarła moja mama. To był dla mnie szok i okropny cios. Nie potrafiłam się pozbierać. Nie mogłam spać, jeść, bolał mnie żołądek. Koleżanki mówiły, że to pewnie przez stres, który ostatnio przeszłam. Poszłam więc do lekarza po tabletki na sen oraz ból żołądka, ale nie pomogły. Coś mnie tknęło i postanowiłam zrobić test ciążowy. Okazało się, iż jestem w ciąży (koniec trzeciego miesiąca). To było 3 tygodnie po śmierci mamy. Chcieliśmy bardzo mieć drugie dziecko, lecz nie wiedziałam, jak sobie poradzić: ciąża, małe dziecko w domu, niepełnosprawna siostra i ojciec alkoholik. Wspierał mnie jednak mąż, dlatego uwierzyłam, że damy radę.
Ciąża zmusiła mnie, żeby otrząsnąć się po śmierci mamy. Cieszyłam się ogromnie na kolejne dziecko, w tamtej chwili to było dla mnie jak dar z nieba. Na pierwszym badaniu ultrasonograficznym wszystko było w porządku. Później USG połówkowe – bardzo mało wód płodowych... Trzy dni później powtórka – praktycznie ich brak... Natychmiast szpital i diagnoza: obustronna agenezja nerek, wada letalna. Lekarz mówił coś do mnie, a ja nic nie rozumiałam, nie docierały do mnie jego słowa. Nie zgodziłam się na opuszczenie szpitala, póki nie potwierdzą diagnozy na 100%.
Spędziłam tam tydzień, choć trudno mi było to wytrzymać. Personel traktował mnie jak balast, jak śmiecia, a ja nie miałam gdzie się podziać, nie mogłam się schować. Widziałam co chwilę noworodki przewożone przez pielęgniarki oraz szczęśliwe kobiety czekające na rozwiązanie. W końcu zrobili mi rezonans magnetyczny i diagnoza się potwierdziła. Nie potrafiłam, nie chciałam w to uwierzyć. Udaliśmy się więc z mężem prywatnie do lekarza, on spojrzał w wyniki badań, a następnie doradził "terminację ciąży". Powiedział, że jego kolega wykonuje takie zabiegi za kilka tysięcy złotych. I przyznam, że przez chwilę pomyślałam, iż może tak byłoby lepiej, lecz po powrocie do domu nagle wróciło do mnie ze zdwojoną siłą wspomnienie brata, którego nigdy nie poznałam. Wtedy zrozumiałam, że nie mogę dokonać aborcji, jakby jakiś głos w środku mówił mi, że nie wolno tego zrobić. Wtedy zdecydowaliśmy z mężem, iż zaczekamy do porodu, kiedykolwiek by on nie nastąpił. Zrozumiałam, że nie mogę decydować za moje dziecko, kiedy odejdzie... To ono zdecyduje.
Synek odszedł w 34. tygodniu ciąży, dwie godziny po porodzie. Lekarze ostrzegali mnie wcześniej, że przez brak wód płodowych może mieć zdeformowaną buzię lub kończyny. Ale nic takiego nie miało miejsca. Mój synek był idealny, taki maleńki i piękny. Nie zapomnę chwili, gdy na mnie spojrzał. Żal mi ogromnie, że nie rodziłam w innym miejscu, gdzie traktuje się takie matki wraz z ich dziećmi z szacunkiem oraz empatią, po prostu po ludzku. Tam, gdzie rodziłam, czułam się okropnie. Jedyne, czego żałuję i będę żałować do końca życia, to że nie byłam obecna przy moim aniołku do końca, bo on był i pozostanie moim cudem.
Miejsce spoczynku synka traktuję też symbolicznie jak grób mojego brata, któremu nie dane było mieć pochówku, na jaki zasługuje każdy człowiek. Chodzimy tam z naszym starszym synem i dwójką jego młodszego rodzeństwa (mamy jeszcze jednego synka i córeczkę). Chcę żeby wiedzieli, że mają w niebie jeszcze jednego brata, który zawsze nad nimi czuwa.
Zależy mi, żeby kobiety zrozumiały, że nawet najcięższa wada nie powinna być przesłanką do usunięcia ciąży. A taka maleńka istota, nawet jeśli jest z nami chwilę, może odmienić nasze życie.
Aleks