Kuba
Kuba – nie ma zbyt trudnych zadań, jeśli Bóg do nich dopuszcza. Piętnastomiesięczny Kuba z zespołem Downa trafił do naszej rodziny, gdy mieliśmy już trzech biologicznych synów: Jasia, Szymona i Jonatana.
Szymon urodził się z zD i to właśnie dzięki niemu nasza rodzina otworzyła się na przyjęcie podobnego do niego dziecka.
Już jako narzeczeni rozmawialiśmy o naszych wyobrażeniach rodziny. Otwarcie mówiliśmy o ilości dzieci i od początku mieliśmy podobną wizję: my i spora gromadka. Snując te plany nie omijaliśmy też tematu ewentualnej niepełnosprawności i byliśmy zgodni, że każde dziecko przyjmiemy i otoczymy miłością – niezależnie od tego, czy urodzi się zdrowe czy chore. Bardzo ważne było dla mnie zdanie mojego męża, że jeżeli w naszej rodzinie będzie miało narodzić się niepełnosprawne dziecko, to się narodzi. Nie braliśmy nigdy pod uwagę możliwości aborcji - dlatego, że dla nas jest to oczywiste: aborcja jest odebraniem życia dziecku, do czego my nie mamy prawa. Decyzja, kiedy ktoś się poczyna, kiedy zaistnieje i kiedy odchodzi nie należy przecież do nas, ale do Boga, który jest Panem życia i śmierci.
Jak to się stało, że mając już trójkę dzieci, w tym jedno z zD postanowiliśmy zostać rodziną zastępczą dla kolejnego niepełnosprawnego dziecka? Znowu były to ustalenia z czasów narzeczeństwa. Uzgodniliśmy wtedy, że jesteśmy otwarci na poszerzenie rodziny o dziecko, które nie będzie naszym biologicznym – również z niepełnosprawnością, wiedząc, że tacy podopieczni Domów Dziecka mają małe szanse na trafienie do rodzin zastępczych. Jednak dopiero dzięki Szymkowi przyszło nam do głowy, że może być to dziecko z zD. Tak spełniło się proroctwo, które usłyszeliśmy kiedyś na rekolekcjach – że Szymon będzie kimś wyjątkowym, kto zmieni i otworzy naszą rodzinę. I rzeczywiście opieka nad synem ośmieliła nas do podjęcia kolejnego wyzwania. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, im bardziej poznawaliśmy Szymona, tym bardziej skłanialiśmy się do przyjęcia do naszej rodziny kolejnego dziecka z zD. Czuliśmy, że to nie jest coś, co nas przerośnie, radziliśmy sobie z Szymonem dobrze i wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie pomóc podobnemu do niego dziecku. Zrobiliśmy kurs dla specjalistycznych rodzin zastępczych.
Znajoma opowiedziała mi wtedy o swojej koleżance, która właśnie urodziła bliźnięta. Zdrowe dziecko zabrała do domu, a w szpitalu pozostawiła chłopca z zD. Powiedziałam, że gdybym tylko miała większe mieszkanie, to od razu przyjęłabym to dziecko. Do tej pory z trzema synami mieszkaliśmy w wynajętych dwóch pokojach, a właściwie użyczonych, ponieważ nasz cudowny znajomy przez siedem lat nie wziął od nas ani grosza.
Myśl o przyjęciu do naszej rodziny dziecka z zD była w nas bardzo żywa, byliśmy pewni tej decyzji i zaczęliśmy działać. Poszukiwania mieszkania zajęły nam więcej niż się spodziewaliśmy. To był okres boomu na rynku nieruchomości, atrakcyjnych kredytów, mieszkania znikały jak świeże bułeczki, ale w końcu, po ponad roku kupiliśmy wymarzone mieszkanie – dokładnie takie, jak chcieliśmy: na parterze i z ogródkiem. Z wymaganym metrażem i kursem dla rodziców zgłosiliśmy się do Domu Dziecka i ku naszej wielkiej radości okazało się, że czeka tam na nową rodzinę maleńka dziewczynka z zD. Jako rodzice trzech chłopaków, marzyliśmy o córeczce, zwłaszcza mąż bardzo się nastawił, że to będzie właśnie dziewczynka. Pan Bóg miał jednak inny plan. Na spotkaniu w ośrodku, na którym mieliśmy dowiedzieć się szczegółów, zamiast dziewczynki zaproponowano nam Kubę. Miał 15 miesięcy i poza zespołem Downa był całkowicie zdrowy. Nie miał wady serca, ani innych poważnych dolegliwości. Andrzej nie mógł ukryć zaskoczenia i rozczarowania, ponieważ naprawdę spodziewał się, że będzie to córka. Szybko jednak zrozumieliśmy, co się dzieje. Skojarzyłam fakty, sprawdziłam nazwisko i nie mogłam wyjść z podziwu dla tego, co się właśnie na naszych oczach odbywa. Kuba to nie był przypadkowy chłopiec, ale ten sam, którego kilkanaście miesięcy wcześniej zostawiła w szpitalu mama i którego wtedy nie wzięliśmy tylko z powodu braku mieszkania. Więcej znaków nie potrzebowaliśmy, żeby zrozumieć, że to Wola Boża. To był on, nasz syn, Kuba, który miał trafić właśnie do naszej rodziny.
Z Jankiem, Szymonem, Jonatanem i Kubą w nowym mieszkaniu zaczęliśmy nowy etap życia. Nie będę ukrywać, że był to bardzo wymagający czas, myślałam wtedy, że już nic trudniejszego nie może nas spotkać. Kuba trafił do nas jako dziecko porzucone i z wielu rzeczy zdawał już sobie sprawę niezależnie od niepełnosprawności. Na pewno odczuwał deficyt miłości, troski i opieki. Przez pierwszy okres życia nie dostał tego wszystkiego, co naturalnie dostaje się w rodzinie od mamy i taty. I na pewno bardzo tego potrzebował. Cały bunt i żal, który miał w sobie, skupiał głównie na mnie, jednocześnie najbardziej mnie potrzebując, więc to były skrajne emocje. Nie chciał praktycznie się ode mnie odkleić, trzymał się dosłownie mojej nogi. W wielu sytuacjach, kiedy wokół były jakieś obce osoby, płakał, żeby być tylko przy mnie. Czasami byłam już tak wykończona, że myślałam o oddaniu go z powrotem, bo wydawało mi się, że osiągnęłam już kres wytrzymałości. Dla naszego małżeństwa był to czas próby, bo cała sytuacja była bardzo obciążająca. W takich chwilach zwątpienia ratowała mnie jedna myśl - przypominałam sobie, jak Kuba do nas trafił, jak Pan Bóg to wszystko poukładał, żebyśmy przyjęli dokładnie tego chłopca - i cudem odzyskiwałam siły. Przy Kubie musieliśmy się z mężem nauczyć wielu nowych rzeczy. Jako rodzice trójki dzieci mieliśmy już za sobą wiele doświadczeń. Wiedzieliśmy chociażby, że jak dziecko się uderzy, to można je przytulić i ono się uspokaja. Ale Kuba reagował na takie sytuacje zupełnie inaczej. Przytulenie było dla niego czymś obcym. Jedyne, co go wyciszało, to był kciuk w buzi. Zwijał się w kulkę w łóżeczku w rogu i uspokajał w samotności. To było dla nas dziwne i bolesne. Musieliśmy się do tego przyzwyczaić i pogodzić z tym, że na razie nie umie przyjąć naszej miłości. Nasze gesty nie były dla niego czyste i oczywiste, musiał się ich nauczyć tak, jak my się musieliśmy się nauczyć jego reakcji. To tak, jakbym uczyła się zupełnie nowej miłości. I to nie dlatego, że Kuba nie był moim biologicznym dzieckiem. Na to byłam gotowa. Wydawało mi się, że mam dla niego serce na dłoni. Ale to nie było dziecko z tak zwaną czystą kartą, które od razu po narodzeniu trafiło do rodziny. Piętnaście miesięcy samotności spowodowało ogromny deficyt i my musieliśmy zacząć go uzupełniać. A Kuba po prostu czekał na taką gwarancję na tysiąc procent, że będziemy go kochać i już z niego nie zrezygnujemy. Dzień po dniu, chwila po chwili budowaliśmy zaufanie. Można to porównać do regularnych ćwiczeń, które budują formę. Zbudowaliśmy ją - Kuba został i od prawie 14 lat jest częścią naszej rodziny.
Mając dwóch synów zespołowców obserwujemy jak są różni, jak inne mają charaktery i temperamenty. Kuba to typowy sangwinik, podczas gdy Szymon jest pełnym empatii wrażliwcem. Różnią się wszystkim, dlatego nie zgadzam się, gdy słyszę, że np. upartość, to cecha, którą mają ludzie z ZD. Szymon w ogóle nie jest uparty, natomiast Kuba bywa. Każdy z chłopców jest odrębną, niepowtarzalną osobą, dzieckiem Bożym z krwi i kości i tak ich traktujemy. Mają taką samą godność jak nasze pozostałe dzieci.
A jeśli chodzi o córeczkę, doczekaliśmy się własnej i to tak naprawdę chwilę po przyjęciu Kuby. Po 10 miesiącach od kiedy się u nas pojawił, przyszła na świat Noemka, nasza wymarzona dziewczynka. To też był ciekawy czas. Po kilku latach poczęła się nasza najmłodsza córka, Esterka. Wtedy właśnie doświadczyliśmy, że przyjęcie Kuby nie było najtrudniejszym okresem jaki spotkał naszą rodzinę.
Marta Witecka