Marysia
Wszystko rozegrało się przed trzema laty, kiedy po stracie dwójki dzieci we wczesnej ciąży po raz kolejny oczekiwaliśmy na maleństwo. Tym razem było lepiej. Szczęśliwie dobrnęliśmy do badania połówkowego. Niestety w tym momencie nasz spokój prysnął jak bańka mydlana.
Dowiedzieliśmy się, że nasza nienarodzona córeczka ma problem. Poważny problem. Lekarz pokazał nam jedną wielką czarną plamę, która była lewym płucem... Diagnoza była jednoznaczna. Torbielowatość gruczołowata. Płuco było tak rozrośnięte, że oś serca znalazła się po prawej stronie klatki piersiowej. Prowadziliśmy ciążę we wrocławskim Dolnośląskim Centrum Ginekologicznym, a w tym miejscu nie padają propozycje w temacie aborcji. Tu walczy się o malca ze wszystkich sił. Do końca. Zapytaliśmy co będzie. W najgorszym wypadku w grę wchodziła resekcja płuca po urodzeniu, a w najlepszym usunięcie jego kawałka. Oczywiście nogi się pod nami ugięły... Kompletnie nie wiedzieliśmy co robić.
Zostaliśmy skierowani do kardiologa prenatalnego, do którego trafiliśmy po kilku, kilkunastu dniach, by sprawdzić stan serduszka... W międzyczasie oswoiliśmy się z myślą, że jest jak jest, ale damy radę. Ostatecznie z jednym płucem też da się żyć... Ale cały nasz optymizm posypał się jak domek z kart w trakcie wizyty. Diagnoza nie dawała nam wielkich nadziei. Powiedziano nam, że dziecko najprawdopodobniej urodzi się w stanie ciężkim i najpierw będzie musiało zostać ustabilizowane kardiologicznie, a dopiero później, jeśli przeżyje będzie można pomyśleć o płucu... Zapomnijcie o wspólnym porodzie, trzeba już dziś zająć się organizacją porodu usłyszeliśmy. Dostaliśmy skierowanie do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi z zaleceniem, by tam odbył się poród. Po wyjściu z gabinetu byliśmy kompletnie załamani... W perspektywie mieliśmy długie miesiące w szpitalu... Bez gwarancji na nic...
Na wizytę czekaliśmy ok trzech tygodni... W tym czasie również urządziliśmy szturm do nieba. Masa wspaniałych ludzi razem z nami modliła się... właściwie o cud...
Zbliżał się termin wizyty w Łodzi. Był ranek, kiedy klęcząc modliłem się w hotelowym pokoju w trakcie podróży służbowej... Zadzwonił telefon. Żona była na badaniu kontrolnym... To co usłyszałem wprawiło mnie w osłupienie... Wada płuca WYCOFAŁA SIĘ O POŁOWĘ... Nie trzeba będzie usuwać...
Nigdy nie zapomnę tej fali szczęścia jaka mnie wtedy zalała. Wdzięczności Bogu i Maryi za upragniony cud. Ale to nie koniec. Pojechaliśmy do Łodzi i licząc na to, że poprawa nie była tylko chwilowa weszliśmy na badanie. Pani doktor przyłożyła głowicę USG i jakiś czas patrzyła w monitor po czym stwierdziła, że gdyby nie to, że skierował nas do niej jej podwładny, to by uznała diagnozę za kompletnie błędną... Pokazała nam trzy maleńkie punkciki, z których największy miał 7 mm. Serce praktycznie wróciło na swoje miejsce i wszystko jak najbardziej mieści się w normie... Naprawdę ciężko było uwierzyć w to, co usłyszeliśmy... Kiedy pokazaliśmy wyniki badań lekarzowi prowadzącemu ciążę, ten powiedział tylko, że jak pracuje w zawodzie, a już trochę czasu pracuje, to jeszcze nie widział, żeby tak duża wada wycofała się praktycznie do zera.
Dziś nasza mała wojowniczka jest niespełna trzyletnim brzdącem, pełnym życia i energii. A ponieważ doświadczyliśmy ogromnej łaski Miłosierdzia Bożego, nasza kruszynka dostała imiona naszej ukochanej świętej... Maria Faustyna... Bogu niech będą dzięki. AMEN.
P. S. Na zdjęciu widzicie małą Marysię i jej najwspanialszą siostrę na świecie Asię.
Piotr