Dominik
Nasza historia zaczęła się w dniu, gdy udaliśmy się na USG połówkowe. Dowiedzieliśmy się wtedy, że nasz synek ma letalną wadą genetyczną obu nerek, która zdarza się raz na 40 tysięcy urodzeń. Diagnoza była dla nas szokiem.Mieliśmy już troje zdrowych dzieci, którym nic nie dolegało; ciąże przebiegały prawidłowo, porody również.
Od pierwszych chwil, gdy był pod moim sercem, błogosławiłam go i cieszyłam się z każdej sekundy jego życia. Znalazłam w Warszawie znaną klinikę, w której pani doktor robi wewnątrzmaciczne operacje. Niestety również ona nie miała dla mnie dobrych wieści...
Maleństwo rozwijało się i rosło, a ja modliłam się, abym mogła je jak najdłużej donosić. Nie znaliśmy jego płci, ponieważ miałam mało wód płodowych i to decydowało o tym, że dziecko było tak skurczone podczas USG, że nie mogliśmy tej płci sprawdzić. Mieliśmy więc przygotowane dwa imiona: Dominik i Amelka.
W święto Niepokalanego Poczęcia przyjęłam szkaplerz św. Dominika, któremu tak jak Matce Bożej powierzyłam moje dziecko. Od wykrycia wady towarzyszył nam w naszym cierpieniu o. Filip Buczyński z hospicjum perinatalnego im. Małego Księcia, przygotowując nas na różne sytuacje po porodzie oraz na ten jeden jedyny dzień. Bardzo dziękujemy za to wsparcie, jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Nie każdy wykazywał się zrozumieniem. W klinice leczenia wad płodu jeden z lekarzy, który wykonywał USG, patrząc mi prosto w oczy, zapytał: „Po co pani takie chore dziecko? Niech je pani usunie”. Odpowiedziałam, że chcę je urodzić. Lekarz nie oponował, ale był już mniej uprzejmy. Bardzo mnie dotknęła ta „propozycja”, z którą musiałam się jeszcze kilka razy zmierzyć, broniąc życia mojego dziecka. Niektórzy lekarze proponowali nam aborcję, tak jakby to miało być wyrwanie zęba. To niewiarygodne – serce matki nie jest w stanie tego pojąć, że tak po prostu ktoś rozważa zabicie jej dziecka.
Moja czteroletnia wówczas córeczka, która bardzo czekała na narodziny siostrzyczki lub braciszka, dowiedziawszy się o chorobie dziecka, wypowiedziała piękne słowa podczas wizyty u nas naszej sąsiadki: „Pani Asiu, czy wie pani, że nasz dzidziuś pójdzie od razu do nieba, do Jezuska? Jest bardzo chory”. Również starsi synowie bardzo przeżywali całą sytuację, zwłaszcza młodszy pytał: „Mamo, czy dzidziuś naprawdę musi umrzeć?”. Odpowiadałam, że według wszelkich badań i wiedzy lekarzy – tak.
Podczas ciąży miałam 3 marzenia, o które prosiłam Matkę Bożą:
– aby jak najdłużej nosić maluszka pod sercem,
– aby ważył chociaż 2 kg,
– abyśmy zdążyli je ochrzcić.
Modlitwy szturmowały w niebo. Bardzo wiele osób, wspólnot i zgromadzeń prosiło o łaskę cudu. Gdy nadszedł dzień porodu, pojechałam do szpitala na Jaczewskiego. Mąż towarzyszył mi oczywiście przy porodzie. Od personelu medycznego otrzymaliśmy wiele wsparcia, zrozumienia i szacunku. Całą ciążę mogliśmy też liczyć na panią psycholog, która pracowała w tej klinice. 22 marca 2018 r. powitaliśmy na świecie synka, którego mąż ochrzcił imieniem Dominik, co znaczy „należący do Pana”. Tuliłam nasze dzieciątko do serca, żegnając je i błogosławiąc. Synek odszedł do Pana po 3 godzinach życia.
Pochowaliśmy go na Majdanku w kwaterze dziecięcej. Mamy naszego osobistego orędownika w niebie, a nawet dwóch – straciliśmy też synka, który żył pod moim sercem tylko 11 tygodni.
Na pomniku umieściliśmy napis: „Nie pytamy Cię, Boże, dlaczego ich zabrałeś, lecz dziękujemy Ci, że nam ich na chwilę dałeś” oraz fragment z Pisma świętego: „Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami” (2 Kor 4,14).
Mimo wielkiego cierpienia dziękuję Bogu za ten czas i trud. Mówiąc za Hiobem: „Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione”. To dla mnie bardzo ważne, że mam miejsce, do którego mogę przyjść, zapalić lampkę i się pomodlić. Cieszę się, że moje łono nie stało się grobem, ale miejscem miłości, sacrum, do którego powołał mnie Bóg. Po pogrzebie poczułam pokój i wielką radość w sercu, bo zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by Dominik godnie przyszedł na świat i godnie umarł – w naszych ramionach i z naszym błogosławieństwem.
I jeszcze jedno: nie można zrozumieć człowieka bez cierpienia i bez miłości. To miłość kształtuje nasze życie i nadaje mu sens, bez względu na okoliczności życia, w których zostaliśmy postawieni. Życie w zgodzie z prawem naturalnym, wpisanym w ludzkie serca, oraz w zgodzie z sumieniem przynosi pokój, którego wszystkim życzę.
Jolanta Wróbel