
Magdalena
Moje życie zaczęło się niespodziewanie i zależało od decyzji wielu ludzi, ale na szczęście zdanie mojej kochanej mamy było najważniejsze. To dzięki niej jestem na świecie… Kiedy mama zaszła w ciążę ze mną nie była tego świadoma. Chorowała na nerki i musiała przejść szereg badań a także prześwietleń. Jak wiadomo w ciąży jest to niedozwolone, więc kiedy trafiła do lekarza ginekologa, ten od razu oschłym tonem kazał jej się zgłosić na oddział szpitalny i usunąć ciążę.
Powiedział, że i tak „nic ze mnie nie będzie, a jeśli już się urodzę to na pewno będę chora lub niepełnosprawna”.
Ile łez wypłakała moja mama to wie tylko ona i sam Bóg. Nawet w rodzinie nie wszyscy byli za tym, żebym przyszła na świat. Wiele osób modliło się, tak jak moja mama, która prosiła o znak od Boga. Zgłosiła się na oddział szpitalny i wybuchnęła płaczem. Wtedy właśnie spotkała pierwszego Anioła, cudownego lekarza, który przytulił ją i powiedział, że na jego oddziale nie umarło żadne dziecko i teraz też tak będzie, żeby się nie martwiła i modliła a wszystko się ułoży.
Mama pełna nadziei powierzyła moje życie Matce Bożej i czekała na moje narodziny i kiedy w końcu nadszedł ten dzień, okazało się, że jestem cała i zdrowa. Wszyscy bardzo się cieszyli. Ciekawa jestem tylko co czuli ci, którzy chcieli i namawiali mamę, aby mnie zabić. Ja zrozumiałam to wszystko dopiero wtedy, kiedy dorosłam i czuję szczególną potrzebę ratowania życia, ratowania tych dzieci, które jak mówią lekarze, urodzą się chore i niepełnosprawne. Wszystko jest w rękach Boga. On może wszystko!
Moje życie całe opiewało w cuda, tylko nie zawsze od razu je zauważałam. Jak miałam 6 lat kolega podczas zabawy zepchnął mnie z góry zjeżdżalni. Spadłam na brzuch co spowodowało, że zaczęłam krwawić z dróg rodnych. Mama zabrała mnie do szpitala na badania. Na szczęście wszystko było dobrze a nawet lepiej. Okazało się bowiem, że w zamian za to, iż moja mama w ciąży miała problemy z nerkami, mnie Bóg obdarzył aż 4 nerkami! Każda z nich funkcjonuje sama i jest zdrowa, więc może jeszcze kiedyś ja będę mogła pomóc komuś w potrzebie.
Gdy dorosłam, bardzo chciałam znaleźć męża. Nie szukałam chłopaków na krótko bo bardzo chciałam być mamą i założyć rodzinę. Prosiłam Boga o znak, kto powinien być przy mnie i bardzo często w myślach pojawiał się kolega mojego brata. Ja się śmiałam z tych wizji a co się okazało? Jesteśmy małżeństwem już 12 lat! Nie obyło się jednak bez problemów. Już na początku małżeństwa bardzo chcieliśmy mieć dzieci, jednak wiedziałam, że będzie ciężko, gdyż lekarze zdiagnozowali u mnie PCOS czyli Zespół Policystycznych Jajników. Leczyłam się u wielu lekarzy, jeden dawał mi już tak silne leki i zastrzyki, że zrobiła mi się duża torbiel, którą trzeba było usunąć. Leczyłam się tak 1,5 roku. Może niektórzy pomyślą, że to krótko, ale dla nas każdy miesiąc był oczekiwaniem, że może teraz, może właśnie teraz się uda. Niestety tak nie było. Któregoś dnia moja teściowa dała mi namiar na innego lekarza, który pomógł komuś w rodzinie. Poszłam na wizytę, ale nie robiłam sobie nadziei. Lekarz załamał się ilością podawanych mi leków. Przepisał jeden lek na unormowanie hormonów. Znów uwierzyłam, że coś dobrego może się wydarzyć. Modliłam się bardzo dużo, szczególnie do Św. Gerarda i Św. Rity, jednak nie modliłam się o jedno dziecko a o bliźnięta. Mówiłam Bogu, że jeśli da nam syna i córkę nazwę je Maksymilian i Maria, aby miały cudownych patronów. Co się okazało? Po 1,5 miesięcznym leczeniu zaszłam w ciążę, a kiedy trafiłam do lekarza potwierdził, że pod moim sercem są dwa maleństwa. Płakaliśmy z mężem ze szczęścia. To było cudowne! Oczywiście musiałam bardzo uważać, gdyż była to ciąża z dużym ryzykiem. Bałam się, gdyż bardzo chciałam, aby przy porodzie był ze mną mój lekarz i tu też Bóg mnie nie opuścił. Doktor akurat w ten dzień miał dyżur i odebrał poród. Na świecie pojawiły się nasze ukochane dzieci: Maksio i Marysia. Dziś mają 10 lat i są kochane. Bardzo dobrze się uczą, są wrażliwe i dobre a przede wszystkim mają piękne serca. Jednak Bóg miał dla nas więcej niespodzianek. Trzy lata temu bez żadnego leczenia okazało się, że jestem znów w ciąży! Dziś mamy w domku ukochaną 2 – letnią Martusię a kolejny nasz cud – Mikołaj jest pod moim sercem. Urodzi się za około miesiąc, więc czekamy już z wielką radością. Trzeba ufać i wierzyć, bo jak pokazuje życie dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Takich znaków w moim życiu było tyle, że chyba ich nie zliczę. Kiedyś mama mi opowiadała, że gdy mój tata pracował w górach, a ona musiała sama utrzymać mieszkanie i trójkę dzieci, nie było łatwo. Któregoś miesiąca nie wystarczyło jej, aby zapłacić rachunek. Nie była to duża kwota, ale jednak. Prosiła Boga o pomoc i pewnego dnia wychodząc z domu znalazła na wycieraczce wyliczoną kwotę. Przypadek? Nigdy w to nie uwierzę. Kwota była wyliczona co do grosika, to niesamowite!
Kiedyś wybraliśmy się z dziećmi do rodziców, jednak musieliśmy iść na pieszo, bo nie wystarczyło nam na bilety. Było gorąco i dzieci tak bardzo prosiły nas o coś do picia. Ze łzami w oczach powiedziałam, że nie mam za co im kupić i wtedy pod moimi nogami znalazło się 10zł. To niemożliwe, aby nikt wcześniej ich nie znalazł, bo przechodziło tam mnóstwo ludzi. Bóg jednak podarował je nam. Może ktoś mówić, że to tylko zbiegi okoliczności, ale ja wiem swoje.
W ostatnim czasie mieliśmy także problemy finansowe, gdyż mąż stracił pracę. Przez rok nie mógł nic znaleźć. I tu też Bóg nie zawiódł. W zeszłym roku, tuż po wizycie duszpasterskiej, na której zwierzyliśmy się księdzu z problemów i wspólnie się modliliśmy, mąż włączył telefon i zobaczył ofertę pracy. Jeszcze tego samego dnia pojechał do tej firmy i dostał pracę, gdzie pracuje do dzisiejszego dnia. I jak tu nie wierzyć?
Czasem myślę, że muszę uważać o co proszę, gdyż Bóg daje mi wszystko o czym Mu mówię. Na wszystko jednak muszę poczekać, nie ma nic od razu. Dzięki Bogu zdołaliśmy kupić mieszkanie, o którym marzyliśmy wiele lat, dzięki Niemu mamy cudowną rodzinę i spotykamy na swej drodze cudownych ludzi. Wierzę, że to Anioły, które nas otaczają. Mama mówi, że ja naprawdę jestem naznaczona, że Maryja opiekuje się mną od chwili poczęcia i ja też to czuję. Czuję, że to nie koniec, że Bóg ma wobec mnie plan, który jeszcze muszę wypełnić. Wiele razy myślałam, że powinnam podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi i proszę nadarzyła się właśnie taka okazja.
Marzę jeszcze, aby te wszystkie cudowne maleństwa, których lekarze czy nawet same matki chcą się pozbyć, miały szansę na życie. Czasem te przypuszczenia o chorobach okazują się nieprawdziwe, a jeśli nawet przyjdzie na świat dziecko chore czy niepełnosprawne, to nie oznacza, że nie ma prawa do życia, lecz ma prawo do jeszcze większej miłości i opieki. Wiem ktoś powie, że łatwo mówić tak tym osobom, które mają zdrowe dzieci. Oczywiście rozumiem to. Nikt jednak nie dał nam prawa do pozbawiania kogoś życia. Czasem takie dzieci potrafią nauczyć nas więcej niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić!
Uzupełnienie:
Powyższe świadectwo spisałam trzy lata temu. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy jak wiele jeszcze doświadczeń szykuje Bóg dla naszej rodziny. Pisałam, że czuję, iż Bóg ma wobec mnie plan, który muszę wypełnić. Jak wielkie znaczenie mają dziś dla mnie te słowa.
Doczekaliśmy się z mężem narodzin naszego kochanego Mikołaja. Urodził się silny i duży, lekarze chwalili jaki okaz zdrowia. Synek jednak często płakał, co przypisywaliśmy ząbkowaniu. Bardzo się też pocił, ale ogólnie był wesoły i kochany. Nie przypuszczaliśmy, że może być coś nie tak, że cierpi. Gdy miał pół roku zaczął mocno kasłać, więc pojechaliśmy na pogotowie. Tam stwierdzono zapalenie płuc, więc musieliśmy zostać na oddziale. Lekarze jednak nie dawali spokoju i drążyli, gdyż nie podobały im się wyniki badań a szczególnie powiększone serduszko synka. Niestety w tym czasie nie było w szpitalu kardiologa dziecięcego, więc przewieziono nas karetką do drugiego szpitala. Tam już czekała na nas pani doktor, którą nazywam naszym kolejnym Aniołem. Gdy zbadała Mikołaja była przerażona, niestety musiała nam przekazać tą okropną diagnozę. Wykryła u naszego maluszka bardzo poważną wadę serca tzw. Zespół BWG. Wada jedna na 300tys. przypadków. Nasza rozpacz była wielka. Rozpoczęła się walka o życie naszego synka. Kolejny Anioł druga pani doktor powiedziała, że nas nie zostawi i dzwoniła po wszystkich miastach: Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź, aby gdzieś przyjęli i zoperowali jak najszybciej nasze dziecko. Co najgorsze… wszędzie odmawiano. To był koszmar! Jedyną placówką, która nie odmówiła nam pomocy był Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Prokocimiu w Krakowie. Zostaliśmy natychmiast przewiezieni karetką do Krakowa. Tam cudownie się nami zajęli i czekaliśmy w kolejce na operację Mikołaja. Gdy nadszedł dzień operacji przeżywaliśmy koszmar. Przez cały pobyt w szpitalu towarzyszył mi Różaniec, nie wyobrażam sobie, by przetrwać ten czas bez Boga. Godziny operacji były najgorszymi w moim życiu, cały czas siedziałam w szpitalnej Kaplicy i błagałam Boga o kolejny CUD, aby się wszystko udało. Na ołtarzu wisiał obraz Jezusa Miłosiernego z napisem „Jezu ufam Tobie”. Wiedziałam, że sama nie mogę już nic zrobić, modliłam się więc powtarzając te słowa i oddając Mikołaja w ręce Boga. Gdy operacja się zakończyła i mogłam już zobaczyć synka poczułam ulgę, ale i strach, jego małe ciałko było całe napuchnięte, trzęsło się nienaturalnie, to było coś niewyobrażalnie rozrywającego matczyne serce. Lekarze powiedzieli, że zrobili co mogli, operacja się udała a teraz musimy czekać. Gdy Mikołaj był na OIOMie nie można było być przy nim, mogliśmy wejść tylko dwa razy dziennie na 30 minut. Najgorsze były rozłąki, kiedy zostawałam sama, pamiętam taki dzień, kiedy mąż musiał wrócić do pracy do Radomia a ja zostałam w Krakowie sama, nie miałam gdzie spać, bo nie łatwo było wynająć pokój, chodziłam po szpitalu z torbą potrzebnych rzeczy, pokoje socjalne były zajęte, ale znalazłam jeden na innym oddziale. Byłam w nim sama, usiadłam na łóżku i zaczęłam strasznie płakać, prosiłam Boga, żeby do mnie przyszedł, żeby mnie przytulił i pocieszył, bo nie mam już siły. Tak bardzo chciałam Go wtedy zobaczyć. Nie zobaczyłam, ale wiem, że był przy mnie, czułam to. Zdałam sobie wtedy sprawę, że operacja odbyła się w dniu urodzin naszych bliźniąt 17.09. więc teraz nie tylko one, ale i Mikołaj będzie przeżywał ponowne narodziny razem z nimi. Nie dodałam, że przecież w domu zostało troje moich dzieci, które także tęskniły i bardzo przeżywały naszą rozłąkę. Przez telefon odrabiałam z nimi lekcje, zapewniałam jak bardzo je kocham. Te ciężkie chwile uświadomiły mi jednak jak wiele osób w moim życiu jest przy mnie, modlitwy nie ustawały i wciąż płynęły do Boga z każdej strony. Cała rodzina, moi kochani przyjaciele, wujek - ksiądz, który codziennie się modlił i odprawiał Mszę świętą, przekazał także intencje na Jasną Górę, ja także prosiłam Pana Zbyszka Kaliszuka o modlitwę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jaki zasięg będą miały moje prośby. Pan Zbyszek jak się okazało modlił się za Mikołaja przy grobie Ojca Pio. Bardzo za to dziękuję, bardzo dziękuję wszystkim, którzy wiedzieli, że modlitwa, to dla nas największa pomoc.
A ja…mogłabym mieć żal do Boga, za to, że spotkał nas taki los. Nic z tego. Bóg dał mi tyle siły, uświadomiłam sobie tam w szpitalu, że ja nic nie mogę zrobić, jedyne co mogę to zawierzyć i ufać. W Kaplicy szpitalnej wisiał też obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, która była uznana za patronkę wszystkich chorych dzieci. Codziennie o godzinie 14 byłam na Mszy świętej w intencji Mikołaja i wszystkich dzieci leczonych w szpitalu. Po Mszy był Różaniec, gdzie czytano nasze intencje. Uświadomiłam sobie, że poprzez te okropne doświadczenia, bardzo zbliżyłam się do Boga, nawet myślę, że nigdy nie byłam z Nim tak blisko jak wtedy. Zrozumiałam, że wszystko jest po coś, czasem Bóg nas doświadcza w taki sposób, abyśmy się zmienili, żebyśmy coś zrozumieli. Czasem nachodziły mnie myśli, że to wszystko przeze mnie, że Bóg daje nam nauczkę, bo powiedzieliśmy sobie, że nie będziemy mieć więcej dzieci, że zamknęliśmy się na nowe życie. Nie dawało mi to spokoju, więc poszłam do księdza, który opiekował się Kaplicą szpitalną. Szczerze z nim porozmawiałam. Poczułam wielką ulgę. On powiedział mi, że nie wolno mi tak myśleć, bo Bóg nigdy nie działa w ten sposób, że nie mógł mnie ukarać. Powiedział coś zupełnie innego, że widocznie Bóg nas wybrał, bo wiedział, że poradzimy sobie, chciał nam coś powiedzieć przez te doświadczenia, że pozwolił nam uczestniczyć w Jego drodze krzyżowej. Zrozumiałam, że chcę się poddać woli Bożej i uspokoiłam się.
Wróciliśmy z Mikołajem do domu. Niedługo minie 2,5 roku od jego operacji. Praca serduszka poprawiła się już z 28% do nawet 65%. Bierze cięgle leki i jest pod stałą kontrolą lekarza. To ruchliwe, kochane dziecko. Wszędzie go pełno, jest naszym wielkim szczęściem.
Bóg jest wspaniały i pokazał nam to na nowo. Po tych wszystkich przejściach, kiedy nasze życie wróciło do normy, okazało się, że jestem w ciąży. Nasza radość była wielka i trwa do dziś. 1,5 roku temu na świat przyszła nasza kochana Magdalena. Jest naszym piątym cudem, naszym wielkim szczęściem. Wszystkie moje dzieci staramy się razem z mężem wychować jak najbliżej Boga. Najstarsze bliźnięta czynnie uczestniczą w życiu Kościoła: Maks jest ministrantem, Marysia śpiewa w scholi (średnia córeczka także), należą do Oazy w naszej parafii. Ostatnio miało miejsce także ogromnie dla mnie ważne wydarzenie – mój mąż wstąpił w szeregi Rycerzy Kolumba. Myślę, że ta bliskość Boga w naszym życiu będzie dla nas wielkim umocnieniem i błogosławieństwem.
Dziś już spokojniej patrzę w przyszłość, myślę, że to co przeżyłam tylko umocniło moją wiarę. Niedawno przeżyliśmy ogromną stratę, zmarł bowiem nasz ukochany wujek – ksiądz, kanclerz kurii w naszym mieście. Wujek zawsze był dla mnie wzorem postawy kapłańskiej, bardzo dużo mu zawdzięczam. To On tak dużo modlił się w naszych intencjach, odprawiał Mszę, gdy tylko o to prosiliśmy. Dziś modli się za nas już przed samym Bogiem mocno w to wierzę.
Wiem, że nie mogę się bać, bo Bóg jest ze mną i opiekuje się naszą rodziną. Wszystkie moje dzieci powierzyłam Matce Bożej jak kiedyś moja mama powierzyła Jej moje życie. Wiem, że będą bezpieczne, bo lepszej opieki nie można sobie wymarzyć.
Magdalena