Piotr
Tak naprawdę nie wiem, kiedy rozpoczęła się historia Piotra…
Czy wówczas, gdy w czasie odnowienia Ślubów Jasnogórskich w mojej rodzinnej parafii, modliłam się by Matka Boska Częstochowska uprosiła mi łaską posiadania dzieci. Byłam bardzo schorowaną młodą osobą i lekarze odradzali bym rodziła.
Czy wówczas, gdy razem z mężem zdecydowaliśmy, że przyjmiemy KAŻDE dziecko, którym Bóg nas obdarzy…
Wbrew wcześniejszym opiniom lekarzy nie miałam problemów zdrowotnych w czasie ciąż. Urodziłam trzy córki, potem jedną ciążę poroniłam w 13 tygodniu. Półtora roku później przyszedł na świat nasz syn. Doszliśmy z mężem do wniosku, że Zbyszek potrzebuje brata. Byłam pewna, iż jestem w ciąży, gdy wystąpiło krwawienie miesiączkowe. Lekkie rozczarowanie, lecz gdy krwawienie przeciągało się udałam się do lekarza. Był to koniec lat 90, USG nie było jeszcze rozpowszechnione. Lekarz stwierdził, że raczej w ciąży nie jestem zapisał mi tabletki hormonalne i zalecił kontrolę za 3 tygodnie. Po tabletkach krwawienie ustało. W ustalonym terminie zgłosiłam się na kontrolę. Po wyjściu z gabinetu, w samochodzie poczułam nagły skórcz. Krwawienie wróciło. Tym razem umówiłam się na wizytę w prywatnym gabinecie. Lekarz dysponował USG i potwierdził, moje przypuszczenia, iż jestem w ciąży. Był to już 8 tydzień. Wręczył mi skierowanie do szpitala na podtrzymanie ciąży ze słowami „jeżeli pani bardzo zależy, by urodzić” … Pobyt w szpitalu trwał ok. tygodnia. Wróciłam do domu, ale problemy z ciążą się nie skończyły. Okazało się, że między łożyskiem a macicą miałam trzy cysty i z tego powodu do 19 tygodnia plamiłam. Ponadto miałam łożysko przodujące brzusznie. Mimo to moje dziecko walczyło i rosło.
Mając w pamięci poprzednie poronienie, przez cały czas trzymałam w ręku różaniec. Mój mąż był w rejsie. Obok mnie zaś była moja mamusia, młodsza siostra i mój „anioł”, sąsiadka. Piszę „anioł”, bo była to osoba, która otoczyła mnie swoją opieką jak matka. Tym bardziej, że mama i siostra mieszkały w oddalonym o 100 km mieście.
Byli także ludzie z bliskiego kręgu znajomych, którzy uważali, że po co nam kolejne dziecko, tym bardziej, że może urodzić się chore. Przecież mamy już czworo… Przykro było to słyszeć, tym bardziej z ust osób, które deklarowały się jako wierzące.
Mijały kolejne dni, tygodnie… W lipcu moja Sąsiadka udała się z pielgrzymką do Watykanu i San Giovani Rotondo, tu na grobie św. O. Pio położyła różaniec, którym po powrocie mnie obdarowała.
Zbliżał się termin rozwiązania, lekarze niechętnie o nim mówili, twierdząc, że wszystko jest w porządku. Wrócił mąż, przygotowywaliśmy się na przyjście naszego maluszka. W końcu ok 0.30 w nocy 21 września poczułam skurcze, mąż odwiózł mnie do szpitala. Czekając na lekarza na izbie przyjęć odeszły mi wody, wtedy błyskawicznie znalazłam się na oddziale. Ginekolog pojawiła się już w momencie, gdy lekarz pediatra już reanimował mojego synka. Piotruś (bo takie imię wybraliśmy dla chłopca) w chwili przyjścia na świat w skali Abgara otrzymał 1pkt. Jeszcze biło mu tylko serduszko. Urodził się z wysoką anemią, sepsą, krwawieniem z żołądka, zaburzeniem krzepliwości krwi… W stanie zagrożenia życia przewieziono go do szpitala w mieście wojewódzkim. Po latach rozmawiając z lekarzem pediatrą, która opiekowała się wtedy Piotrem w naszym szpitalu, przyznała, że nie sądziła, iż Piotr przeżyje.
Gdy przywrócono Piotrowi podstawowe czynności życiowe i umieszczono w inkubatorze, pozwolono mi go zobaczyć. Malutki z otwartymi usteczkami, z krwawymi wybroczynami wokół noska, ust i oczka… Poprosiłam położną bym mogła go ochrzcić, nadałam mu wówczas dwa imiona Piotr i Tadeusz (patron spraw trudnych i beznadziejnych) Pół godziny później Piotruś pojechał na OIOM do szpitala specjalistycznego. Ja natomiast zostałam na sali pełnej kobiet, które urodziły… Nie przeszkadzało mi to, bo miałam różaniec i jego się trzymałam. Co może być dziwne, ale przez cały czas ciąży, porodu i choroby Piotra nigdy nie pomyślałam, że moje dziecko może umrzeć. Jakbym nie docierało do mnie w jak wielkim zagrożeniu było życie mojego dziecka.
U Piotra ze względu na krwawienie żołądka podejrzewano perforację wrzodu. USG wykazywało jakąś masę, ale lekarze nie potrafili powiedzieć, co to może być. W tym celu zlecono rezonans, na który trzeba było czekać tydzień. W międzyczasie usiłowano ustabilizować poziom płytek krwi, walczono z anemią i sepsą. Lekarze nie potrafili postawić konkretnej diagnozy, jak mówili, gdy usiłowano dopasować jednostkę chorobową, to zawsze znajdował się objaw ją wykluczający.
Po trzech dniach wypisano mnie ze szpitala i mogłam odwiedzić mojego synka na OIOMie. Podłączony pod masę różnych rurek, płakał nie wydając głosu… mogłam go jedynie pogłaskać po główce, potrzymać za rączkę… Od tej pory odwiedzałam go codziennie, ściągałam pokarm, aby go karmiono. Stan Piotra się z dnia na dzień stabilizował, krwawienie stopniowo ustępowało, a my modliliśmy się na różańcu. W końcu przyszedł dzień, w którym Piotr pojechał na rezonans. Wieczorem poprzedniego dnia jeszcze trochę pokrwawił. Gdy po badaniu zadzwoniłam do lekarza usłyszałam: „Stał się cud. Żołądek jest czysty, nic w nim nie ma.” Lekarze z OIOMu przekazali Piotra na oddział dziecięcy, niestety panowało na nim zapalenie płuc. Salowa z OIOMu radziła mi bym prosiła Panią Ordynator o zabranie dziecka bezpośrednio do domu. Mąż i mama odwiedli mnie od tego i tak razem już z Piotrusiem znaleźliśmy się na tym oddziale. Był to piątek. W poniedziałek mieliśmy wyjść do domu. Nie doszło do tego, bo okazało się, że synek chwycił zapalenie płuc. Dwa tygodnie leczenia antybiotykiem, na który mały nie poszedł. Zmiana leku i następne dwa tygodnie, w tym czasie na oddziale dochodzi do zakażenia klebsiella oxytoca, powodująca biegunkę z krwią. Piotr także się ną zaraził, a że jego rączki i nóżki były tak już pokłute, dojście kroplówki podłączono do główki. Było to akurat w dniu wyjazdu mojego męża w rejs. Przyszedł do szpitala, by się z nami pożegnać, gdy mały zaczął chwytać powietrze jak ryba wyjęta z wody. Okazało się, że ma zapaść. Szybka punkcja kręgosłupa wykazała, że jednak kroplówka nie dostała się do płynu mózgowo-rdzeniowego.
Kolejne trzy dni Piotr spędził w namiocie tlenowym. A ja przy jego łóżeczku z różańcem z San Giovani Rotondo. Lekarze, którzy wchodzili na naszą salę bardzo często powtarzali: „A u tej mamy pachnie, chociaż jej dziecko też kupki robi” Było to dla mnie trochę dziwne stwierdzenie, bo ja nie wczuwałam by coś pachniało. Po wielu latach opowiadając tę historię innej mamie, zwróciła ona mi uwagę na to, iż obecności O. Pio często towarzyszył zapach fiołków… Nie wiem czy wówczas św. O. Pio był przy moim dziecku, ale wierzę, że za jego wstawiennictwem mój syn żyje.
Po tej zapaści Piotr powoli dochodził do siebie. Po tygodniu lekarz prowadzący zdecydował, że Piotr jest w na tyle dobrym stanie, byśmy szybko uciekali ze szpitala. Po powrocie ze szpitala odnowiło się nie całkowicie doleczone zapalenie jelit wywołane klebsiellą, ale to już leczyliśmy w domu z pomocą naszych sąsiadów ze służby zdrowia.
Nasze dzieci z radością przyjęły długo wyczekiwanego braciszka i otoczyły go troskliwą opieką i miłością. Piotr po tych traumatycznych początkach rozwijał się w miarę prawidłowo. Był nieco nadpobudliwy i bardzo szybki. To on nauczył swojego starszego brata chodzić po płotach i drzewach. W wieku 3 lat potrafił jechać na hulajnodze w rolkach. Do dziś, poza jazdą konną, są one jego ulubionym sportem. Poza tym jak każde z naszych dzieci, jest zaangażowany w obronę życia. Od lat uczestniczymy w Szczecińskim Marszu dla Życia i wspomagamy Fundację BMS. W 2018 po raz pierwszy udało się zorganizować Marsz dla Życia i Rodziny w naszym mieście. A jesienią zeszłego roku po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Piotr podzielił się swoim świadectwem na portalu społecznościowym, broniąc życia dzieci podejrzanych o chorobę, co wywołało falę różnych komentarzy. Patrząc z perspektywy czasu myślę, że atakujący go odnieśli odwrotny do zamierzonego skutek. Jeszcze bardziej zmobilizowali i zradykalizowali moje dziecko do obronnych każdego życia.
Anna Maria Rzepecka