Szymon
W 14 tygodniu ciąży trafiłam do szpitala z powodu krwotoku, odklejenia się worka owodniowego od większej części macicy i krwiaka. Lekarz z wrocławskiego szpitala od razu zasugerował mi zakończenie ciąży. Powiedział do mnie, że wystarczy podpisać jeden papier i po problemie. Stwierdził, że ten „zlepek komórek” któremu biło już̇ serduszko, miał raczki, nóżki, i tak nie przetrwa albo urodzi się ciężko chory. Dodał, że mogę stracić życie, a przecież mam dla kogo żyć.
Podkreślił jeszcze, że jest to ciąża wysokiego ryzyka, po dwóch cesarskich cięciach i obumarłej ciąży. Powtórzył kilka razy, że tak wczesnej ciąży jak moja nie ratuje się w Polsce. Nawet jeśli przetrwam do dwudziestego czwartego tygodnia, to też nic nie zmieni, a poza tym dziecko będzie wtedy roślinką, o ile w ogóle przeżyje. Odpowiedziałam stanowczo, że do końca będę walczyć o mojego synka i nie ma takiej opcji, żebym go zabiła.
Do dzisiaj pamiętam jeszcze pytanie lekarza o to, jak ja sobie to wszystko wyobrażam. Przy odklejeniu worka owodniowego wymagany jest tylko leżący tryb życia. Przyklejenie go z powrotem trwa czasami do dwóch miesięcy, a czasami się to wcale nie udaje. A ja przecież mam rodzinę i dzieci. Lekarz pożyczył mi jeszcze na koniec ironicznie powodzenia. Dał mi wypis ze szpitala i powiedział, że i tak wszystko zakończy się̨ do 10 dni.
Aborcja ani razu nie przemknęła nam z mężem przez myśl. Oczywiste było dla nas to, iż naszym zadaniem, a przede wszystkim obowiązkiem jako rodziców, jest uczynienie wszystkiego, aby nasz syn się urodził. Rodzice nie mogą być dla swoich dzieci sędziami i z góry zakazywać je na śmierć. W tej sytuacji nie miało dla nas znaczenia, czy nasz syn po urodzeniu będzie zdrowy, czy będzie miał jakąś wadę wrodzoną. Kochaliśmy go takiego, jakim był i miał się urodzi.
Wieczorem wylądowałam w prywatnym gabinecie, a następnego dnia z samego rana w innym szpitalu. Spotkałam tam cudowny personel, który uwierzył w Nas, a przede wszystkim w tego małego człowieka rozwijającego się w moim łonie. Worek owodniowy zaczął się zrastać do ściany macicy. Krwiak całkowicie się wchłonął. Zostałam wypisana do domu po kilkutygodniowym pobycie w szpitalu. Dotrwaliśmy z synkiem do trzydziestego drugiego tygodnia ciąży. Przeżyłam. I urodził się̨ On. Szymonek. Największy mały wojownik na intensywnej terapii. Zdrowy i pełen chęci do życia
Szymon ma już półtora roku. Jest bardzo pogodnym dzieckiem. Uwielbia bawić się ze swoim rodzeństwem. Kocha poznawać otaczający go świat. Najbardziej interesują go zwierzęta i samochody.
Joanna Kraszewska