
Tomek
W 2014 roku udaliśmy się z mężem na pierwsze badanie prenatalne naszego trzeciego dziecka. Byliśmy już wtedy rodzicami dwóch zdrowych chłopców. Na USG wszystko wyglądało idealnie. Pobrano także ode mnie krew, w celu określenia prawdopodobieństwa wystąpienia wady genetycznej u dziecka. To właśnie z powodu tego badania przeżyłam najgorsze miesiące swojego życia...
13 października 2014 roku zadzwonił telefon. Prośba o przybycie na wizytę w związku z wynikami badań krwi bardzo mnie zaniepokoiła. Pani nie chciała nic powiedzieć, kazała tylko pilnie przyjechać następnego dnia. Zaraz zaczęłam czytać o wadach genetycznych. Mąż nie mógł wziąć wolnego tak z dnia na dzień, dlatego pojechałam z rodzicami.
Całą drogę powtarzałam w myślach „żeby to był tylko zespół Downa”. Lekarz przedstawił mi sytuację bez empatii, ale z szacunkiem. Wstępna diagnoza brzmiała: podejrzenie zespołu Edwardsa. Słysząc te słowa rozpłakałam się. Następnie zostałam poinformowana odnośnie dalszych możliwych działań: wykonanie kosztującego 2800zł testu krwi bądź niosącą z sobą ryzyko poronienia amniopunkcję, a w razie potwierdzenia diagnozy – aborcję. Kiedy powiedziałam lekarzowi, że nie chce nawet słyszeć o przerwaniu ciąży, nagle stał się zupełnie innym człowiekiem. Na jego twarzy pojawiła się złość na mnie oraz obrzydzenie do chorego dziecka, a w głosie wybrzmiewał nieuprzejmy, podniesiony ton. Z pretensjami odpowiedział, że prawo zobowiązuje go do poinformowania mnie o możliwości przeprowadzenia aborcji. Kazał mi napisać odręcznie na kartce słowa, które dyktował: Oznajmiam, że dnia 13.10.2014 zostałam poinformowana o prawie do aborcji, itd. Wszystko to kilka minut po tym, jak się dowiedziałam, iż mogę mieć śmiertelnie chore dziecko. Ani słowa o grupie wsparcia, psychologu, zero wrażliwości. Ginekolog z tytułem profesora, którego lista zasług na stronie internetowej ciągnie się w nieskończoność.
Kolejne badanie prenatalne przeprowadza się około 22. tygodnia. Kiedy zadzwoniłam zapisać się (do innej placówki) właśnie ze skierowaniem w związku z podejrzeniem wady genetycznej, zapisano mnie na 20. tydzień. Myślałam, że tak się robi. Dlatego zdziwiło mnie, gdy lekarka oznajmiła, iż nie może ocenić serca, bo jest za wcześnie. Zapytałam, dlaczego zatem tak mnie umówiono? W odpowiedzi usłyszałam: bo pani się śpieszy. Nie, nie śpieszyło mi się. Drugie badanie wyszło dobrze, ale już do końca ciąży byłam zestresowana. Wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem hipotrofii płodu, a okazało się, że z tych nerwów prawie nie jem. Nawet tego nie zauważyłam!
Urodziłam ślicznego i zdrowego chłopca. Niestety, wciąż utrzymywał mi się obniżony nastrój i zaczęłam podejrzewać u siebie depresję. Dzięki Bogu, który wysłuchał moich modlitw, i wsparciu bliskich, mój stan się poprawił. A nasz syn okazał się bardzo mądrym i pięknym chłopcem.
Agnieszka Gozdek